W ramach mojego wyzwania wyruszyłam na 310-kilometrową wędrówkę szlakiem Camino Primitivo, aby zebrać fundusze dla hospicjum domowego Kolory w Lesznie. Camino Primitivo, czyli „prymitywny szlak”, w pełni oddaje swoją nazwę – zarówno pod względem trudności trasy, jak i warunków, z jakimi musiałam się zmierzyć. Podróż była pełna wyzwań, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Zmagałam się z gorączką, chorobą, kontuzjami kolana i ręki, a na dodatek zostałam kilkukrotnie użądlona przez osy. Jednak pomimo tych wszystkich trudności nie poddałam się i ukończyłam wędrówkę, docierając do katedry w Santiago de Compostela, mojego ostatecznego celu.

Sama droga była niezwykle wymagająca, ale to właśnie w tych trudnych momentach odkryłam siłę, którą mam w sobie. Warunki w schroniskach, czyli Albergue, często były prymitywne, co w pełni odzwierciedlało nazwę szlaku. Często brakowało tam podstawowych udogodnień, a jednego razu, kiedy nie było na czym podgrzać wody, byłam zmuszona gotować zupkę instant w kubku postawionym na ognisku, które sama rozpaliłam. To był jeden z tych momentów, które pokazują, jak prostota może nas zbliżać do siebie. Hiszpanie, którzy widzieli, jak próbuję rozpalić ognisko, od razu przyłączyli się do pomocy. Z ogromnym entuzjazmem wspólnie rozpalaliśmy ognisko przed wejściem do Albergue, śmiejąc się i dzieląc doświadczenia z drogi.

Jednak warunki zakwaterowania potrafiły być naprawdę prowizoryczne. W jednym z Albergue, w którym się zatrzymałam, łóżko było trzy-piętrowe, zbudowane z zespawanych metalowych rur, najprawdopodobniej ręcznie robione. Łóżko nie miało drabinek ani nie było przymocowane do ściany, więc wejście na najwyższe piętro wydawało mi się wręcz niemożliwe. To była jedna z tych chwil, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo odmienny potrafi być ten świat – szlak pełen prostych, surowych warunków, ale jednocześnie bogaty w ludzką życzliwość i wspólnotę.

Jednym z najpiękniejszych momentów podróży był dzień, kiedy poznałam starszego Francuza, który mówił w kilku językach, w tym po polsku – choć tylko kilka słów. Rozmowa z nim była niezwykła, bo choć znał bardzo mało polskich wyrażeń, miał w sobie ogromną życzliwość i otwartość. Zaoferował mi coś, czego się zupełnie nie spodziewałam – własnoręcznie namalowaną pieczątkę pielgrzyma do mojego paszportu. To nie była zwykła pieczątka, jak te stemplowane w miejscach, przez które się przechodziło. Była wykonana techniką akwareli i cienkopisu, przedstawiała pielgrzyma i stała się jedną z najcenniejszych pieczątek w moim paszporcie. Dla mnie to nie tylko pamiątka, ale także symbol spotkania z człowiekiem, który swoim gestem dodał mojej wędrówce osobistego wymiaru.

Ostatni dzień mojej wędrówki był najbardziej dramatyczny pod względem pogody. Deszcz padał tak intensywnie, że czułam się, jakby miał mnie zwiać z ulicy, gdy zbliżałam się do Santiago. Moja wojskowa pałatka, która miała być wodoodporna, przemokła na wylot, razem z nią przemókł także mój paszport pielgrzyma. Ten moment był dla mnie szczególnym wyzwaniem – po tylu dniach wędrówki, tuż przed osiągnięciem celu, pogoda wystawiła mnie na próbę. Czułam, jak zimno i wilgoć przenikają mnie do kości, ale nie mogłam się poddać – wiedziałam, że cel jest już tak blisko.

Na szlaku Camino spotkałam wielu niezwykłych ludzi z różnych zakątków świata – z Hiszpanii, Meksyku, Argentyny, Kanady, USA, Francji, Portugalii, Polski, Niemiec, Korei, Chin, Japonii, Egiptu, Indii, Bangladeszu, Czech, Słowacji, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Peru, Włoch. Każda z tych osób miała swoją historię, a każda rozmowa była niezwykle inspirująca i pouczająca. Jedną z najbardziej zapadających w pamięć rozmów odbyłam z kanadyjską prawniczką żydowskiego pochodzenia, mieszkającą w USA, która jest lesbijką i, podobnie jak ja, ma ADHD. Nasze rozmowy dotyczyły tak różnych tematów jak równość płci i ras, wpływ filmów Disneya na świat i politykę, Holokaust i II wojna światowa, a także sytuacja polityczna w Polsce i USA oraz systemy edukacyjne. Te dyskusje otworzyły mi oczy na wiele tematów i pokazały, jak wiele wspólnego mogą mieć ludzie z różnych stron świata.

Innym inspirującym spotkaniem była rozmowa z Polakiem, który szedł aż z Suwałk do Fisterry – dystans około 5000 km. Jego determinacja i wytrwałość były niesamowite. Każdy, kogo spotkałam na tej drodze, miał swoją unikalną historię i motywację, a rozmowy z nimi wzbogaciły moje doświadczenie i spojrzenie na świat.

Codziennie dokumentowałam swoją podróż na Instagramie (@zana_awp), gdzie zamieszczałam relacje i posty, które stały się moim dziennikiem z tej niezwykłej wyprawy. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, ale także nowe refleksje i spotkania. To doświadczenie nauczyło mnie wytrwałości, pokory i otwartości na innych ludzi. Camino de Santiago było nie tylko wyzwaniem fizycznym, ale także duchowym i emocjonalnym. W każdym kroku, który stawiałam, czułam, jak zmieniam się jako osoba – stając się bardziej świadoma siebie, swoich możliwości, a także otwarta na innych i ich historie.

Moja podróż do Santiago była pełna trudności, ale także pięknych momentów, które na zawsze zostaną w mojej pamięci. To doświadczenie na nowo pokazało mi, jak ważna jest wytrwałość i siła wewnętrzna w dążeniu do celu, a także jak bardzo możemy na siebie liczyć, nawet w najprostszych, codziennych sytuacjach.

Zuzanna Kluszczyk, kl. 3B1



Galeria zdjęć: